Mainstream

BaronQuest4 Patookolica postJanuszexowa

BQ4

Połajanki.

Tym razem skupię się na patologiach okolicy, z którymi tubylcy radzą sobie jak potrafią. Spotkały mnie tam ciekawostki nieznane w innych gospodarkach, które wyjaśnił mi dopiero specjalista od grubszej elektryki. Otóż pierwszy raz podłączając tam na ładowanie widlaka komputer wywalił błędy. Z początku myślałem, że może coś za akumulatorami. Doprowadziłem wszystko do stanu spod igły i problem nie minął. Może mróz? No ale gorsze rzeczy się robiło. Owszem – wjechanie elektrykiem w śnieg czy wożenie się po mroźni może dać elektrykowi w napięcie, ale bez przesady przy ładowaniu. Po jakimś czasie odkryłem, że różnice międzyfazowe na wyłączonej fabryce urągają wszelkim normom nie tylko świata cywilizowanego, ale też zdrowemu rozsądkowi. Rzuciło mi to nowe światło na liczbę spalonych jarzeniówek. Na chama odpaliłem ładowanie i ze ściany mogłem pozyskać jakieś 50% wysokości słupa prądu potrzebnego do zalania akumulatorów (czytelnicy ogarniający jak przebiega ładowanie oczywiście rozumieją o co chodzi z wysokością słupa do wlewania prądu jeśli odnosimy się do napięcia i natężania I/O transformatora względem baterii). Nie szkodzi – na wodę to chodzi.

Jako przedstawiciel żyjący w bańkach technologicznych nie znam takiego problemu jak “w ścianie nie ma dobrego prądu”. Jak go nie ma to najwidoczniej coś majstrowano w instalacji. Wiadomo – lasera nie pompuje się na tej samej linii, na której jest spawalnia, oczywista oczywistość, że skoki w poborze wykończyłyby źródełko. Wiadomo że światła nie podpina się wspólnie z liniami do zasilania silników w prasach mimośrodowych, z hydraulicznymi już można. Wiadomo, że jak już różnicówka musi być to o czułości gdzie nie rozdrabniamy się w miliampery bo się głupiego palnika plazmowego nie da włączyć. A jak już musi bo się elektryk udusi to podłączamy oddzielną linię bez takiego zbędnego zabezpieczenia i elektryk wydaje do tego straszliwego przyłącza kluczyk od kłódki, bo małpy dzikie gotowe zaraz sobie tym krzywdę uczynić (tak jakby na gniazdach siłowych można było ratować przed głupotą).

Ale w tym wypadku nie chodziło o to co jest na linii. Chodziło o samą linię, bo bezpieczniki główne były grubo powyżej potrzeb (i dostaw). Otóż na tym zadupiu, kiedy miniecie już tabliczkę koniec świata nasz Baron jest ostatnim użytkownikiem daleko od ostatniego transformatora, a sam transformator jest podłączony do sieci dość długim, zabytkowym kabelkiem aluminiowym. A po drodze jeszcze jest kilka instalacji fv i innych głupości. Czyli to co dochodzi do Bagien Pana Barona to tylko tak dla domowej formalności nazywane jest dostawą energii elektrycznej. Dlatego Pan Baron pokitrał w budynkach generatory prądu napędzane obrzydliwym paliwem kopalnym. Bo elektrownia mu nie dowiezie, najwidoczniej Kapitan uważa, że ta prowincja tak nie bardzo kapitańska i nie ma się co fatygować. Nie dość że Baron na uglach dla rolasów, krusownik jeden! to jeszcze o dotację bydle nienażarte występuje. Cywilizacji się takiemu zachciewa!

Generator na fabryce jest jednak potężny, co prawda ustawiony pod cywilne zastosowania, ale jakby ktoś chciał z niego pociągnąć 600V pod zasilanie mniejszego urządzenia odlewniczego (pieca) to jest taka opcja. Oczywiście nie jest puszczany na pełnej petardzie bo przewidziana jest instalacja na 63, rozdzielone jest po 80, a na czas użytkowania zmieniono główne na 125 (oczywiście pod generator, bo jak takie zabezpieczenia zostaną na użytkowanie kapitańskiego prądu jaki tam dochodzi, to myślę sobie, że odcięcie na transformatorze będzie w tych okolicach; na szczęście taki prąd tam nawet nie dochodzi bo sama linia aluminiowa i odległości – czytelnicy rozumieją). W każdym razie po puszczeniu generatora komputer ładowania wskazał, że może zadać 125A i zaspokoi to 70% baterii. Bydlę jest przyzwyczajone, że na start daje 160+, no ale jest rustykalnie więc pości. Przynajmniej nie musi się chłodzić po przegrzaniu baterii przy ładowaniu.

Najsampierw było jednak śmieszniej. Co chwilę gasło światło i włączał się generator. Popatrzyłem kilka dni na wskaźniki, aż przyłapałem typa na gorącym uczynku. Otóż Pan Baron (zapobiegliwie) zaordynował, aby generator mierzył prąd kapitański i przy deficycie stawał na baczność w trybie automagicznym. Ponieważ kapitański prąd jaki tam dochodzi jest tak bardzo o kant, że czujnik się non stop czepiał była z tego dyskoteka. Poleciłem aby serwis pomajstrował przy histerezie, ale nawet przy najszerszych widełkach dochodzące do Baronii 182V na jednej fazie i 237V na innej było nie do przyjęcia. Krok po kroku (5why) rozgryzłem o co tu urwał chodzi z problemem nieznanym w przemyśle. I wyłączy tryb automagiczny generatora. Jak już Kapitan zawiódł całkowicie (i zapadły ciemności) to z palca wstawałem generator. Dyskoteki minęły. Oczywiście po odpaleniu całej infrastruktury na raz i tak trzeba było przejść na generator bo Kapitan by nie dowiózł. To ciekawy przypadek, że przy takiej sieci zwyczajnie nie da się kupić od dostawcy odpowiedniego przyłącza (pomińmy czy Pan Baron w ogóle byłby zainteresowany takim kosztem stałym, bo zdecydowanie nie). Mimo kosztów paliwa jest zdecydowanie lepszym rozwiązaniem zrobienie sobie elektryczności samodzielnie niż podpinanie pod serwis Kapitana. Co praktykują też inni czytelnicy z widokiem na kominy w Bełchatowie (Kapitan dowozi do biura, a fabryka idzie na generatorze, a że to poważna fabryka to i generatory nie za małe). Tak więc bohatersko walczmy z emisją ograniczając jakość sieci, sukces zostanie wykazany, a dotacje na paliwo do traktora rolnik sobie sam na prąd zamieni. Tak róbmy – do przodu! Zielono będzie^^

Z kolejnych ciekawostek to akumulacja pierwotna czyli Januszowanie od lat dziewięćdziesiątych na całym obszarze. Hominidy się ostały, sapiens migrował. O ile do mnie dotarł powiew tego zjawiska, na obszarach przemysłowych Niedorzecza jest on znany, ale sezonowo jeszcze można sapiensa pożyczyć, to w Niedorzeczu Z u Pana Barona, gdzie prąd nie dochodzi wystąpił problem, który nawet Pana Barona trapi. Otóż dekady eksploatacji “rób za frajer, zginaj garba” doprowadziły do sytuacji, w której nie ma tam już kogokolwiek robiącego w zawodach technicznych na jakimkolwiek przyzwoitym (kultura techniczna) poziomie. Nie żeby te usługi były drogie – po prostu ich nie ma. Pierwszy smaczek tego miałem gdy trzeba było skrzyneczki narzędziowe rozładować dźwigiem. Brednie jakie mi opowiadał dźwigowy nieogarniający podstaw działania urządzenia i osprzętu jakim dysponował zostały rozwiane przez poważniejszego usługodawcę, no ale po stawkach z dojazdem na to zadupie. Rzuciło mnie po kieszeni.

Pan Baron nie bardzo ma kim utrzymywać infrastrukturę, ponieważ osoby tym się zajmujące (okoliczne niedobitki) nie odbierają telefonów od Baroństwa. Ani popleczników (Pani Kanclerz). Pan Baron w pełni sobie na taki los zasłużył dzielnie eksploatując wyczerpane złoże. Jak zauważyłem Pani Dyrektor też ma takie zapędy i rynek reaguje. Podaży usług brak. Gdy padła ciepła woda w kranie hydraulik, który jako ostatni był gotów się pofatygować (coś czuję, że ten kontakt może nie być kontynuowany) miał zestaw narzędzi, który co prawda działa, ale nędzę i druciarstwo było widać.

Do tego nikt z Baroństwa (żadne z potomstwa) nie ma głowy do zajmowania się kwestiami technicznymi i gdy nadchodzi sezon próby okazuje się, że naczepy nie gadają z ciężarówkami, osprzęt do traktora mocowany jest drutem zbrojeniowym, przyczepy nie gadają z samochodami, a na miejscu robić można co najwyżej palcem i ewentualnie jakimiś zdekompletowanymi narzędziami z supermarketu. To że pracownicy rozkradają narzędzia to rozumiem (najwidoczniej coś jest nie w porządku skoro do tego dochodzi). Ale to dalej nie zmienia faktu, że infrastruktura do utrzymania zdecydowanie przerosła wydolność Baronii. Oczywiście winny jest Kapitan, ponieważ rozdał Panu Baronu Jałmużny na zakup sprzętu, tylko że dotacji na jego utrzymanie jakoś nie daje, więc nowa ciężarówka już w pierwszym sezonie musi być zastąpiona wynajętą. I nie wnikam jak, dlaczego i nie ciekawią mnie wymówki – sprzęt nie zrealizował zadań. Ponieważ nie jest godziwie utrzymany. Rozumiem oczywiście motywację chomika – nagromadzić sprzętu aby upchnąć nadwyżki jako koszty pod dotacje. No ale trzeba to trzymać w takich warunkach aby przedstawiało nominalną wartość. W tym kontekście Folwark jest cywilizacyjnym szkodnikiem dewastującym technikę. Przyczyną tego jest bias występujący u hominidów pozostawionych w kulturze agrarnej bez presji selekcyjnej obszarów technicznych.

Pourągajmy jak to działa. Otóż każde urządzenie, instalacja, przyrząd wymaga pewnej ilości roboczogodzin w funkcji kwalifikacji aby go przechowywać, przygotować do działania, oraz utrzymać w gotowości. A także resursu i zdolności dowiezienia roboczogodzin gdy jest użytkowany, aby utrzymać go w stanie przyzwoitości. Tymczasem rolasy uważają, że jak kupią nowe i postoi pod chmurką to czas się zatrzyma do czasu aż wcisną przycisk. Rzeczywistość na to wyraziła stanowcze “a takiego!”. To samo dotyczy wszystkich instalacji Baronii. Sypiące się wtyczki, wyrwane gniazda, niedowożący wody do końca wodociąg. W przypadku wodociągu to akurat rozumiem, że Pan Baron zajmując się przepływem nie bardzo ma wyobrażenie o zasilaniu, ciśnieniu i takich tam duperelach związanych z działaniem układów hydrodynamicznych. Nie musi. Ale jak podłącza wystarczająco wiele odbiorników to mógłby w pewnym momencie dojść, że albo jest ich za dużo na takie zasilanie, albo gdzieś brakuje akumulatorów o pojemności wyższej od upływu. Bo przepływu nie brakuje na pewno. Tym zajmują się pompy, które nadają masie cieczy przyspieszenie, a nie ciśnienie, do tego służą. Od ciśnienia są inne pompy. Krwiożercze bo zębate.

Idźmy dalej – cywilizacja działa na trytkę, klej na gorąco i taśmę klejącą. Nie stanowi to żadnego problemu – na trytce świat się trzyma. Tylko wypada te trytki mieć. Dlatego byłem zmuszony wygrzebać z moich nieprzebranych zapasów trytki, bo na magazynie brakło. Pan Baron nieprzygotowany do sezonu – naganna gospodarka magazynowa. Ale magazyn wyglądał jak babska torebka, bo zadanie delegowano osobie o takim stanie umysłu. Klej na gorąco co prawda przywieźli, ale nagrzewnicy się już nie doczekałem. Taśmy od biedy starczyło.

Przyjanuszowano również na drzwiach. Zamki co prawda na kod, ale klamki zamontowano zwyczajne (pochwyt do otwierania naciskiem) przy czym aby były do szarpania zwyczajnie zrzucono je ze sprzęgła i zostały na marnej śrubce. Klamki (co oczywiste) zostały urwane. Zamówiono pochwyty do szarpania, nawet śruby odpowiedniej długości dotarły, ale wkrętarek, żeby wykonać otwory starczyło na dwa otwory, później w całej Baronii nie odkryto już ani jednej wkrętarki z pasującą baterią i ładowarką do niej. Za to wkrętarek pińć różnych. Zdolność do wykonywania otworów nie sięgnęła popytu.

Młotków na fabryce – brak. Śruby i wkręty z odzysku wsypane i wymieszane w jednym pojemniku (nie jak kultura nakazuje posegregowane). Małpy dzikie notorycznie wjeżdżające elektrycznym sprzętem pod wodę dla zwierza ze skutkiem zalania elektroniki w przynajmniej dwóch paleciakach. Z czego jeden, taki sprytny z wymienną baterią ma jedną baterię, a małpy dzikie zamiast ją zanieść na stanowisko ładowania (nieistniejące oczywiście) przypinają go kablem do ściany. Paleciaków z wagą na fabryce hopsztylion, z czego sprawnych… chyba dwa. Bo reszta nie wiem czy nie naładowana, czy jak, i tak nie potrafił mi wyjawić gdzie ukryto ładowarki. Ponieważ nie ma wyznaczonych miejsc do ładowania tylko gdzie popadnie. Tak jakby kwadratów brakło i nie można było zorganizować punktu gdzie się zdaje sprzęt rozładowany i pobiera naładowany podłączając rozładowany do sieci. Sprzęt nie ma tam swojego miejsca. Nie przewidziano. A wala się po polu i w śniegu, gdzie prol rzuci grabki tam zostają do wiosny.

Kabli i urządzeń pomiarowych też nie ma, a na cały folwark przedłużacze są dwa, z czego jeden musiałem spiąć na krótko, bo tak długo wciskano bezpiecznik, aż udało się go trwale zdemolować. Wtyczek i gniazd na wymianę – brak. Gdzie mnie gniazda siłowe raziły bo małpy dzikie urwały to ogarnąłem.

Standardu gniazd i wtyczek – brak. Jakie było przy maszynie to takie wstawiano gniazdo zamiast dopasować do jednolitego standardu (czterobolcowe wtyczki to w skansenie u dziadka się ostały, ale żeby na produkcji?). Prądu wyłączać żeby to poprawić też się nie odważę, bo nie ma nawet sprzętu aby prąd mierzyć. Jakieś resztki leżą tam gdzie akurat ktoś ostatnio rzucił grabki.

Kołowrotów do węży – brak. Jak tłumaczę że wolno jeździć wyłącznie w poprzek pełnych (pod ciśnieniem) węży i nie skręcać to jak do ściany – porozjeżdżane po długości, pohaczone widłami. No ale skoro po użyciu nie ma gdzie zwinąć to niewolny na akordzie pieprznie to tam gdzie stał – szefowi się popsuło. Jakby nie patrzeć to szef źle zorganizował i jego kosztuje. Przez chwilę widziałem jakąś zdemolowaną szlifierkę najniższej mocy, ale bez osłony, bo przecież behap to taki żart. Żeby do tego jeszcze jakaś osłona wzroku była – gdzie tam.

Kratki odpływowe (wema) wkładane górą do dołu, bo przecież na co komu nośność, najwyżej się zapadnie, i byle jak – najwyżej szarpnie się przewożonym cargo.

Maszyny dojeżdżane aż łożyska w silnikach pójdą. Oczywiście narzędzi aby silnik rozebrać i zapasowych łożysk – co ja wymagam^^ To ile prądu takie łożyska zjedzą zanim padną to niby kogo to interesuje? Brzeszczotów za to poszło nie wiem ile, ale brakło. Mi trzy takie starczają na dwa domki z bala. W końcu pochyliłem się nad problemem (kiedy zaczęły trzeszczeć braki), a przecież cięte jest mięso, więc tam się ząb nie zużywa. Po dochodzeniu jak do tego dochodzi (że brzeszczot leci jeden za drugim) odkryłem, że małpy dzikie naciągają brzeszczot na chama (jakby stal ciąć chcieli) po czym klinują go urobkiem nie czyszcząc maszyny (tam akurat nie można zastosować normalnego dla pił taśmowych czyszczenia obrotową szczotą, bo żywność, przyjmuję że głupio by było dostać “kiełbasę” z resztkami dowolnej szczoty, zależnie od ulubionego smaku nierdzewnej, mosiężnej lub plastikowej; szczególnie polecam domieszki miedzi, najfajniejsze zapalenia powodują, a najdrobniejszy pył^^). A maszyny nie czyszczą, tylko jak im się zatnie to dokręcają śrubę, a jak pobór jest taki, że maszyna nie rusza, to z palca w bezpiecznik, aż się zaklinowany brzeszczot zerwie przy starcie. To że im to zajmuje więcej czasu niż czyszczenie mają w poważaniu twierdząc, że nie będą czyścili po każdym kocie, bo na akord mają płacone.

Dobijmy temat – na zakładzie nie ma ciepłej wody (zimą!) bo… cokolwiek, nie ma. Woda jest rozprowadzona w taki sposób, że dla maszyn ją przetwarzających braknie jeśli się kran w kuchni odkręci. Jak trzeba przypiąć łychę do odśnieżania to nie pasują łączniki i Panicz kleci to na drut zbrojeniowy (Pan Baron się przyznał, że zawinił łychą gdy zaszarżowała na niego zaspa). Coś co w zasadzie jest duperelem (łychy robię), ale tu nie ma nawet gdzie tego poprawić, ani gdzie rozpakować narzędzi do takiej zabawy. W spychu poszła pompa – to Januszowanie gdzie tu taką dostać. W serwisie dostać, tylko wtedy z dowozem i wstawieniem d boli, a pompa pewnie sobie tak bez powodu na zimę nie poszła, tylko wypadałoby się dowiedzieć co przed mrozami w układ chłodniczy wlano, bo przypadeczkiem też miałem kiedyś urządzenie z taką pompą i wiem dlaczego się sypią.

No i na sam koniec hopsztylion “terenówek”. W automacie. Ale żeby gdziekolwiek był podnośnik i narzędzia, aby to zoo utrzymać w ruchu – po co? Tyle że jak lecą głupie złącza elektryki do przyczep to nie bardzo ma kto to zawieźć do jakiegokolwiek warsztatu, i klną klęcząc w śniegu co tu z tym zrobić.

Trzeba będzie rozpisać jakiś plan przywrócenia tego do przyzwoitości. Pan Baron doskonale wie, że przeinwestował i go przerosło, a do tego jeszcze okoliczny rynek zaklifował i poszedł z Panem Baronem na udry (bo Pan Baron ma bias na podejściu do majstrów od utrzymania infrastruktury, więc nie odbierają telefonów, bo po co mieliby się z typem użerać jak ten wie wszystko lepiej? za tyle to sam se zrób).

Organizacja pracy jest też typowa dla Małego MiŚia (praca na akord), ale tu akurat lemur zepsuł się od głowy. Korposzczury od zakupu oferują takie stawki za produkty, że gdyby nie ulgi dla rolnictwa i dotacje nie byłoby po co telefonu odbierać, bo szkoda telekom fatygować. Na tym patologicznym rynku przetrwały wyłącznie sukinsyny (zresztą na jakim przetrwałyby dobre wróżki?), które były w stanie ciąć koszty każdym możliwym sposobem. W całej żywnościówce jest taka patologia, bo za to żeby pasze były tanie to płaci pracownik je wytwarzający, więc tam nikt pracować nie chce, więc się Filipińczyka z Vietnamczykiem importuje i oni za psi grosz to robią. Tubylec do takiej roboty za tyle nie nastawiałby budzika. A już nie w reżimie on demand z przestojami i spartolonym zarządzaniem (za tyle to jakie można mieć zarządzanie?). Mamy więc pokrzykującego Janusza, czepliwą o jakość (słusznie czepliwą, no ale jak tu sezonowego niewolnika za bezdurno czegoś nauczyć? taki sort HR dostał bo nikt rozsądniejszy w siatkę nie da się złapać za paczkę fajek) Babę Jagę oraz zawistnych tubylców, którzy w tej patologii nie mogą znaleźć rozsądnej roboty (więc rozsądni wyjechali, a zostali… no tacy zostali, że jeden co mi wsiadł na widlaka to coś popsuł, a pozostali nie wiedzieli nawet jak wsiąść).

I nie, automatyzacja nie jest rozwiązaniem. Kapitan w łaskawości swojej dołożył jałmużnę na takie wynalazki, to jedną odpaliliśmy bo przyjechał serwisant, i przepchnęliśmy kilka waranów, ale straty w produkcie (nie okrawało tak jak człowiek, a przy przerobie ton każdy kilogram przy *1.06 w zad parzy). Tak samo pakowanie w atmosferze ochronnej, no jest, jakieś cwaniaki podłączyły na tekalan przewijarkę, żelazko i wagę, skasowały jak za wóz sportowy, tylko korpora jakoś tego nie zamawia. Zresztą ktoś przyjanuszował na opakowaniach, bo ile rantu ma być na opakowaniu MAP to ja się jeszcze coś orientuję, gdyż zdolność zgrzewu do trzymania powierzchni zależy od powierzchni, a nie od nacisku pod jakim jest prasowany. A tam tego rantu jest tyle… że wystarczy pójść do sklepu i porównać z innymi produktami. Włączyliśmy, skalibrowałem doświadczalnie aby działało w tej barbarzyńskiej temperaturze różnej od warunków laboratoryjnych i pozostało nakryć plandeką. To jest branża, w której automatyzację przy takich marżach można sobie w buty wsadzić, a zanim dotrwamy do takich ciśnień na rynku, że małp z brzytwą braknie i trzeba będzie to na rynku większości producentów już nie będzie i to będą zmartwienia innej krainy.

Jednak w przypadku personelu da się kilka kwestii poukładać. Mikrozarządzanie szkodzi (w Małym MiŚiu nie szkodzi, ale teraz korelator jest doraźny), a bałagan robi niesamowity, szczególnie jeśli kadra daje zły przykład (na przykład rzuca grabki tam gdzie stała, a taki na przykład traktor z przyczepą nie mają miejsca i blokując dojście do magazynu jest pewną upierdliwością, identyczną jak koń z naczepą zablokowany od tyłu osobówką). Standardem jest wydawanie poleceń z urwanym wątkiem logicznym – zrobienia czegoś, czego nie można zrobić, ponieważ coś innego nie działa, i teorią o turkusowym samozarządzaniu (oraz innymi bredniami selfmademanów) się nijak deficytu mocy korelującej nie załata. Ale żeby cokolwiek poukładać trzeba odciążyć kadrę ze zbędnej roboty, wyleczyć z mikrozarządzania, oraz zmienić relacje w samej kadrze, bo Pani Dyrektor już dorosła i sobie radzi, a Pan Baron ciągle się przypier… jak ja do mojego młodego. Tymczasem do ogarnięcia ma inny odcinek frontu – dowieźć surowiec i sprzedać rezultat, a fabryka już sobie sama chodzi pod czujnym okiem Pani Dyrektor, która robi też za technologa. O ile dynamiczne sytuacje jeszcze rozumiem (jak operację zamknięcia aby nie zostać z magazynem na stracie), to większość spiny jaka tam jest generowana jest przez zabawę w gaszenie pożarów z gównoburz. Coś z czego korpora stara się leczyć, bo wie że na to cierpi, a tutaj tak się przyzwyczaili do cierpienia, że nawet nie wiedzą o dolegliwości. Jak to hardzi przedsiębiorcy lat dziewięćdziesiątych przyzwyczajeni do kultury zapierdolu. Który to generują w znakomitej większości sobie sami nie rozkładając pewnych oczywistości w czasie, kiedy spiny nie ma. Na przykład do zimy wypada przygotować się kiedy zimy nie ma. Szufle do śniegu kupować latem, a nie kiedy są zaspy i takie tam zdrowe zachowania związane z sapiensowaniem, że pory roku istnieją.