Mainstream

Hajpowanie zombich

Kontynuacja poprzedniego tekstu.

Dotarliśmy do etapu, że tworzone są z przedsiębiorstw instytucje i rozwiązania hybrydowe (z ustrojowej konieczności) gdzie z jednej strony mamy rozliczenie (czy to finansowe w funkcji rynku na styku choćby z pracownikiem czy poddostawcą; czy to polityczne/stanowiskowe w monarchii / systemie jednopartyjnym), które jakby nie liczyć sprowadza się do dostępu do zasobów. Do koryta. Z drugiej strony zaś nie są wytwarzane żadne nadwyżki, ponieważ nie ma ich gdzie wymienić na cokolwiek. Nadwyżka produkcji energii w elektrowniach nie jest nigdzie używana, jest zabezpieczeniem gdyby brakło, tak samo nadwyżka żywności idzie w kosz (zapewnia luzy na dystrybucji, tak jak z energią elektryczną, ciepłem i ciśnieniem wody), tak samo nadwyżka habitatów czy szkół, straży pożarnej (deficyt pożarów?) czy pałowników (lud niedomaga z występkiem? To im trzeba coś przylepić z rozdzielnika, 5 za niewinność!).

Patologie są ujawnione w powyższym akapicie – kiedy instytucja wytwarza nadwyżkę, to musi uzasadnić zdolność jej wytwarzania pod dotacje. Kończy się montowaniem fotoradarów czy utrapieniami kontrolnymi. Oczywiście pod warunkiem że dotacja na utrzymanie nadwyżki jest wymienialna na styku z rynkiem w coś co wypełni komuś michę. Ponieważ środowisko nie jest stabilne (kiedy rozwiązujemy problem żywności to dwunogi się mnożą i mamy do rozwiązania problem habitatów, a kiedy dorosną młode to musimy im znaleźć zajęcie albo pałować do obozu) to dla każdego oczekiwanego wykresu stabilności (bilans potrzeb do podaży instytucji == constans) wchodzą zaburzenia. Można sobie zmyślać czarne łabędzie, ale jest jedno, narastające ciśnienie gwarantowane. Tym ciśnieniem jest nie załamanie, ale wzrost zapotrzebowania, choćby mały – wymaga on obsadzenia stanowisk administracyjnych. Kiedy problem zostaje rozwiązany mamy umocowane w instytucji piony administracyjne i powrót dotacji do poziomu sprzed problemu do rozwiązania. Oczywiście cięcia są zrzucane na wykonawców (no przecież nie na już umocowaną administrację) bo to administracja jak nazwa sama wskazuje administruje gdzie zasilanie pójdzie. Do administracji pójdzie na pewno, a później się zobaczy.

W rezultacie każdy wzrost zapotrzebowania skutkuje spadkiem podaży w wyniku jej doraźnego zwiększenia. Jakby ktoś miał wątpliwości co do termodynamiki to nawet nasze organizmy tak funkcjonują – mogą chwilę pojechać na cyklach beztlenowych, ale skutki w czasie trzeba pokryć. Każde rozwiązanie ma więc negatywną pętlę zwrotną. Taleb by wskazał że jest kruche. Przyczyną dla którego tworzymy kruche instytucje jest, to, że przedsiębiorcy mają na to sposób. W przypadku zwiększonego zapotrzebowania zamiast zwiększać podaż (doraźnie) zwiększają ceny przekładając górkę zamówień na przyszłe terminy w kalendarzu. Rozsmarowują popyt pozwalając licytować się o czas dostawy. To sprzeczne z emocjami zombich, których nekromanci hajpują koniecznością rozwiązania rozdmuchanego problemu natychmiast podając jako remedium administrowanie natychmiastowego zwiększenia wysiłku (słynne – hale się dobuduje i czołgów się naru…).

Nie słyszałem, aby poza branżą ktoś zwracał uwagę na fakt, że przez dekady produkcja stała bez zamówień i nie wytwarzała specjalistów do jej obsługi, a przypadkiem kadry wytwarzającej złożone produkty nie pozyskuje się decyzją administracyjną na wczoraj, tylko zajmuje to dekady. Właśnie dlatego przedsiębiorcy rozsmarowują zamówienia i zwiększają podaż dopiero, kiedy nazbiera się wystarczająca nadwyżka aby wytworzyć nowe przedsiębiorstwo do wytwarzania czegoś potrzebnego, ponieważ za takim jednym złożonym stoi cały łańcuch mniej złożonych, a po co konkurować z samym sobą? Produkt, który dostarczają przedsiębiorstwa do miski wykonawców to stabilność. Tak! Wiem że to kontrintuicyjne, ale wystarczy pogrzebać w pamięci przodków, że przedsiębiorstwa rzeczywiście dowoziły zatrudnienie od szkoły do emerytury. Dopiero instytucje to popsuły. I to nie jakieś tam państwowo umocowane bezpośrednio. Oligarchiczny system korporacji jest przecież administrowany z nadania politycznego przez dystrybucję dodruku (dotacji) właśnie w ten sposób dezorganizując podaż. To że gospodarka wchodząca w takie administrowanie była silna to oczywiste (chudego nikt by zjeść nie chciał). Ale zgromadzone nadwyżki poszły na karmienie biurwy (administracji) przez dekady zamiast na podtrzymanie zdolności do utrzymania zdolności.

Oczywiście szły pod hasłami zwiększania wysiłku i realizacji tego podtrzymania, no ale jak widzimy po dekadach – świetlana przyszłość już była. I nie dla każdego. Co więcej – taki bajzel powstaje na każdej ekspansji zasobowej. Ta z paliwami kopalnymi nie była pierwszą. I zawsze sobie z tym problemem homosapacze radziły. Tego właśnie obawiają się nekromanci, że problem zostanie rozwiązany tradycyjnie.

Zastanówmy się co jest rozwiązaniem i dlaczego jest przymusowe, pod jakimi warunkami, i jakie tam możemy uwzględnić zmienne (niektóre, bo przecież nie wszystkie nas interesują). A później przejdziemy do przykładów historycznych.

Rozwiązaniem jest oczywiście przekierowanie pracy do rozwiązywania bolączek. Ale pod presją instytucji okazuje się, że nie ma już swobodnej pracy do rozporządzenia. Przynajmniej tak twierdzą światli nekromanci, administratorzy miłościwie nas do świetlanej przyszłości prowadzący. Nekromanci rozdają administratorom michę, ale kiedy jej brakuje (i wszystkim już pozabierali z michy, więc mamy zastępy zombich) to mogą jeszcze rozdawać prestiż (tytuły szlacheckie są tego przykładem, najpierw trzeba je było zdobyć, później kupić, a później niczemu nie służyły i o nich zapomnieliśmy). Obecnie prysły złudzenia jakoby tytuł (szlachecki zwany wykształceniem) był sens kupować. To że w gospodarce już dawno zapomniano o tym kwiatku do kożucha jest fakt anegdotyczny, że odkąd skończyłem szkoły to nikt, nigdy mnie już o jakiekolwiek kwity nie zapytał (ale gdy tyrałem po korporach to wielkopańsko karmiono mnie nowymi, o które później nie pytano; ostatni raz kiedy ktokolwiek sobie o tym przypomniał była dyskusja o podwykonawstwo do rozpędzacza neutronów, do którego rurkę na poganiane protony przed tarczą dłubano w garażu, w którym smarkaty dostał ofertę pracy zaraz po szkole kilka tekstów temu; świat techniki jest bardzo mały, naprawdę akceleratory robi się w garażach, tylko na filmach propagandowych są wymyślne ujęcia tych garaży). Takich anegdotek mam więcej ze środowiska (wiem że technika to bańka informacyjna, ale czy dana rura jest od gas/oils, ubota, teleskopa czy innego mikroszkopa na neutrony to wspólnym mianownikiem jest “rura” i zajmuje się tym garaż “rurki robił tu dziad, ociec i my też rurki robimy”).

Problem ze spłatą tytułów edukacyjnych przez pokolenie, które się dowiedziało, że już nikomu te barony czy hrabie nie zapewniają dostępu do koryta wylał się do głównego ścieku. Zapewne coś tam czytelnicy słyszeli^^

I to jest właśnie ten zasób swobodnej roboty. Niby tam wykształciuchy mają inne aspiracje bo mają tytuły, ale ślachta albo sama porzuci nawyki albo będzie ucinanie kitek jak za Meiji. Oczywiście podniesie się wrzask, jakoby miało to doprowadzić do załamania “usług publicznych”. Ale przecież usługi publiczne już się załamały. Taka usługa jak “obronność” kiedy przyszło co do czego sprowadziła się u sąsiada do przekierowania ze wszystkich branż całego chłopa jaki był w kamasze i nic to nie dało, ponieważ w magazynach nie było dość tarcz i mieczy dla tego chłopa, a przekuwanie kos na niewiele się zdało. A opróżniono magazyny na znacznym obszarze (oczywiście, że prowodyr sobie produkcję sprokurował, przecież wiedział, że będzie strzelanina na lata zanim wszedł do saloonu obić sąsiadowi mordę). Konsekwencją pobrania tego zasobu jest redukcja administracji w wybranych obszarach (zazwyczaj we wszystkich).

 

Oraz ocena czy te obszary są w ogóle potrzebne.

Rzućmy okiem na kilka przykładów z historii. Podmieniamy paliwa kopalne na inny zasób istotny gospodarczo zgodnie z epoką. Przyjmijmy, że kluczowy (nie jedyny, ale taki, który się wyróżniał). Cofnijmy się do początków cywilizacji nad rzekami (wyłącznie dlatego, że sprzed epoki pisma nie bardzo jest co odtworzyć). Potrzebna była rzeka i żyzny teren. Nikt się nie szczypał z ekspansją i wbijaniem słupów tak długo, aż żyznego terenu nie udało się zająć w całości pod eksploatację rolniczą. Kiedy to się już udało istniała rozrośnięta administracja (zapewne sakralno-polityczna), formy proto teokracji, gdzie był a to jakiś król, a to kapłan, tak czy tak pełniący obowiązki sakralne oraz zbrojne. Ekspansja po żyzności kończyła się sukcesem, a dalszy rozrost administracji trwał. Pozostawało więc spuścić bęcki identycznym sąsiadom na żyznej rzece obok (względnie kawałek w górę lub dół rzeki), usunąć ich administrację i zająć własną, co pozwalało administracji ekspandować. Ale wymagało już kolejnej warstwy w pionie administracyjnym do spięcia obu terenów w jeden aparat, co z bólami trwało dość długo, ponieważ przy każdym wysyceniu była nadwyżka administratorów przy deficycie zbrojnych. Kontynuowano te przepychanki aż do granic geograficznych terenów żyznych w takiej funkcji gospodarowania. Później kotłowano się w tym sosie aż do znalezienia rozwiązania społecznego, w tym wypadku były to teokracje (mniej lub bardziej zbrojne) tworzące status quo aby się już nie bić wewnątrz administracji (można się kopać pod stołem, ale nie wywracać stolika). Taki organizm wymagał handlu, a że handlować można na większe odległości wzmagano kontakty przez tereny, które żyzne nie były. Niby tam żyły jakieś ludy i w miarę rozmnażania teokratów ludy te nominalnie poddawano władzy najteokraty, a jedynym co mogły dowieźć były nadwyżki populacji. Część zużywano w kopalniach, ale wszystkich się nie dało więc darto koty z kolejnymi ludami aż do granicy z drugą teokracją (jeśli logistyka pozwoliła).

W tym czasie wymyślono lepsze narzędzia i sposoby uprawy roli (wszak ludy na terenach mniej żyznych korzystały z kontaktów i przywoziły sobie nowe pomysły od sąsiadów, którzy mogli trwonić czas na ułatwianie sobie roboty) co pozwoliło “ucywilizować” podaż żywności z terenów bez wielkiej rzeki (jeśli nie pustynia to teren wystarczająco dobry) i dalszą ekspansję, gdzie osią nie było już “żeby leżało nad rzeką i miało żyzny teren”, ale “żeby dało się tam uprawiać ziemię nowym sposobem”. Osią więc stało się posiadanie ziemi w ogóle (pod warunkiem że nie pustynia, chyba że jest tam coś do wykopania w zasięgu logistyki).

Znowu była epoka podbojów, co oznacza, że kwestie sakralne dla władzy stały się uboczne, a kwestie miecza istotne. Wyjątkiem były ludy nad największą rzeką i tam sobie gnili w starych rozwiązaniach z nudów układając górki kamieni, wkoło pustynia więc pozostało siedzieć w domu i od czasu do czasu wybrać się do sąsiadów aby zrzucić nadmiar chłopa na pole chwały.

Awantury o ziemie rozwinęły koncepcję imperiów padających jedno za drugim, aż wymyślono jak takim imperium administrować i rozstrzygając które podboje mają sens. Administracje się rozrosły, zgnuśniano, powstały nowe koncepcje polityczne “dlaczego mielibyśmy gdzieś leźć i spuszczać bęcki” i wdał się nowy zdobywca, tym razem wyprostowany politycznie. Doszło do zapaści cywilizacyjnej, ale koncepcja się przyjęła – doktryna polityczna połączona z religijną jako sposób tworzenia imperium nad królami okazała się rozwiązaniem lepszym niż pokój wymuszany mieczem i garnizonami. Administracja odbudowywała wpływy nad nowymi królami, którzy starali się przetrwać, po czym wstrzyknięto nową/starą ideę ekspansji ludu przez kolejnych barbarzyńców z siecią transportową. Kotłowano się do momentu wysycenia ich polityczną zdolnością koligacenia rodów rządzących nad rządzonymi, a barbarzyńcy uznali, że doktryna religijno-polityczna im się przyda, połączyli jedno z drugim i jakoś dało się żyć. Zasobem ciągle była możliwa do uprawy ziemia. W miarę postępu tej idei (kolonizacja, integracja nowych terenów pod ideolo polityczno-religijne) zajęto wszystkie dostępne tereny. Została kasta administratorów (feudałów), ale nie bardzo już było co podbijać i co kolonizować. Zaczęto wbijać słupy graniczne, szarpanki stawały się coraz mniej dotkliwe, od czasu do czasu komuś strzelił do łba pomysł tworzenia imperium mieczem (szybko kończyły się zasoby, więc na podpaleniu kontynentu się kończyły zapędy), niby redukowało to liczbę administratorów, ale ten rak odrasta błyskawicznie.

Rozwiązaniem znowu okazał się handel i wyszło, że ekspansja kupców szukających nowych kanałów na większym rynku znajduje nowe miejsca do ekspansji. Po drodze padło kilka lepszych pomysłów, a kasta kapłańska mając już niegodne uwzględniania tytuły sama się wkomponowała w nowe struktury władzy tak jak mogła.

Nowe rozwiązania potrzebowały surowców, i to był ostatni gwizdek, kiedy różnice pomiędzy poziomem technicznym populacji pozwalał na eksterminację. Warto zwrócić uwagę, że zastani na poziomie kamienia łupanego Indianie byli wybijani chorobami, żelazem, a na końcu bronią palną kilkaset lat. A i to się nie udało. Paliwa kopalne zapewniły kolejnego kopa i stały się istotniejsze od posiadania ziemi, więc tytuły właścicieli ziemskich poszły po centa od dolara. Francuskich baronów z Ameryki Północnej nikt nie wspomina, gdyż oni sami przekształcili się w przedsiębiorców. Mieli alternatywę wyginąć, ponieważ w domu utytułowanym obcinano już kitki razem z głowami.

Na sam koniec zastano jeszcze na końcu świata krainę feudalną, gdzie szybko poszli po rozum do głowy, że w sumie mają gnuśniejącą administrację z przeszłości i żadnego z tego nie ma pożytku, więc sami sobie poobcinali kitki oszczędzając głowy. Posiadanie ziemi zmieniło znaczenie o tyle, że nie chodziło o to czy jest uprawna, tylko czy są w niej surowce. Oczywiście ziemie uprawne były istotne, bo jeść trzeba, ale nie było to już osią konfliktu.

Znowu uwidziało się kilku imperatorów, znowu podpalili kontynenty, ale na niewiele się już to zdało. Liczba ludności do wymordowania była tak wielka, że nawet wybitnym w przemyśleniach Niemcom nie udało się przemysłowym sposobem wybić wybranej ludności zanim przemyśl nie zapukał im do bram w huku dział z informacją, że źle alokowali zasoby, nie zdobyli kolejnych i teraz oni będą niewoleni na dwie strony.

Tu docieramy do etapu, kiedy potencjał produkcji staje się istotny i stanowi o zdolności narzucania rozwiązań w pozostałych sferach życia. Ale że przemysł wojował sam ze sobą to wynikła konieczność dobudowania pionu administrującego tym bajzlem, czym właśnie był rosnący od XIX wieku rynek finansowy. Wracając do 2WW warto zwrócić uwagę, na decyzję miecza o bombardowaniu obszarów przemysłowych wpływała kwestia czyje te fabryki są. Na przykład fabryk “swoich oligarchów” na terenie wrażym nie bombardowano. Ponieważ rynek finansowy by za to naliczył. Rynek finansowy wytworzył wiele narzędzi kultu “co się komu należy”, w tym takie objawienia jak “prawa intelektualne” i [jak zawsze] administratorzy wpadli na świetny pomysł aby przemysł robili sobie wszyscy (najlepiej jak najtaniej), a oni będą z tego spichrza rozdawać by nikomu nie brakło. I to sobie dekady hulało. Aż brakło. Ponieważ inni też sobie zaczęli w swoich rejonach, nad przemysłem takie czapki wytwarzać pasujące na ich głowy.

Tak docieramy do czasów obecnych gdzie administratorzy najwspanialszego z rozwiązań nie mają czego dowieźć. Wynika to z banalnego faktu, że każdy może u siebie wydłubać co by chciał pod warunkiem, że ma surowce i logistykę aby dowiozła surowce, których brakło. Przemysł stał się więc dobrem powszechnym i wymagał instytucjonalizacji. Korpora nawet się starała zrobić to w modelu hybrydowym, tyle że złożoność wymaga aby do tego funkcjonowały łańcuchy stabilne przez dziesięciolecia (edukacja, podaż, handel, logistyka, surowce – bardzo długa lista, ale nie ma na niej kasty kapłańskiej z rynku finansowego, no a przecież korpora to właśnie oni). Głupio tak operować równaniem, w którym nie jest się uwzględnionym inaczej niż pod argumentem “pasożyt”.

Po tej przydługiej dygresji historycznej (jeszcze kilka razy się tu ujawni) wracamy do rozwiązania: zmiany społeczne. Wiem że robienie z tego wszystkiego co jest potrzebne w łańcuchu zalatuje komuszyzmem, a to już sprawdzono w wielu eksperymentach, że nie działa. Więc sprawdzane jest co działa przy oporze kasty kapłańskiej, która chce żeby było tak jak było nazywając to wielkim resetem. No niestety tak się nie da, to rozwiązanie udało się jedynie Chińczykom przez kilka wieków, a później okoliczności się zmieniały i działało coraz słabiej. Obecnie pozbycie się populacji znamy sposobami (wszelkimi) przekracza nawet chińskie możliwości ze zdjętym kagańcem (z Ujgurami męczą się długo i końca nie widać; w Tybecie grając z handicapem “praktyczny brak ludności” ledwo ogarnęli kuwetę). Mamy nawet ostrzejsze przykłady jak Demokratyczna Ludowo Korea gdzie segregacja & utylizacja nie dały oczekiwanego rezultatu na zasobach. Stąd zapędy segregowania na obywateli i przyjezdnych wszędzie biorą w łeb, ponieważ koncepcja aby komuś zabraniać indywidualnego przekraczania granic (nie mówimy o wycieczkach grupowych z ogniem w sercu i żelazem u boku) ma ledwo wiek. I już trzeszczy, za każdym razem kiedy na bramce stawia się demona mającego jedne cząstki wpuszczać, a inne nie okazuje się, że wpuścił nie te (dla każdego przykładu jakby się udało znajdziemy tubylczą grupę społeczną, która będzie miała zdanie odrębne). Jedyną przyczyną, dla której ten relikt (paszporty) pozostaje to administracja pozorująca jakieś sortowanie na granicy. To coś jak wymiana chodnika na ulicy trzy razy do roku aby podtrzymać konieczność utrzymania administracji chodników.

Nie chodzi jednak o to, żeby nagle otwierać granice i wpuszczać obcego, chodzi o to, że jakkolwiek nie byłyby zamknięte i jakikolwiek filtr by nie został zadany na bramce, to i tak wyjdzie źle. Jakakolwiek praca wpychana do takiej instytucji i tak jest parą w gwizdek. Best part is no part.

Rzućmy okiem na przypadek @MedicusHellveticus – większość roboty w jego sektorze (uzdrowiciele) to administracyjna próżnica. Ale środki “produkcji” służą dziedzicznej kaście do podtrzymania zdolności do administrowania dostępem do uzdrowień (pozorowanych czy nie). Napływ robotnika spoza kasty występuje jedynie w wyniku dystrybucji prestiżu “kitel uzdrowiciela”. Mamy więcej takich branż, gdzie istnieje zapotrzebowanie rzeczywiste, ale że nie ma przy tym żadnej dystrybucji prestiżu to nikt się do tego nie garnie (produkcja to najlepszy przykład – możesz się tego nauczyć pod warunkiem, że w rodzinnie jest środek produkcji w postaci garażu, no może takiego nieco większego, żeby dźwigiem maszyny porozstawiać). Taki stan pozwala na utrzymanie dostępu do michy deficytami z długoterminowych łańcuchów (czas zdobycia kwalifikacji). Niby biurwa to pozoruje kursami czy tworząc wirtualne kursy na kitlowych, niby jest przy tym “opór środowiska” (w przypadku produkcji nie ma, fakt pozoracji jest zupełnie obojętny w obliczu rezultatów produkcji; w przypadku uzdrowień administracja stara się naściemniać poszkodowanym, że Deus vult, no ale od tego to chyba mieliśmy wcześniej kapłanów?). Czyli pewne rozwiązania mamy już. Zapewne po szufladach mamy też wiele innych. Rzućmy okiem które to kwestie tak czy siak będą wymagały rozwiązania, niektóre już mają miejsce i skutkują ciekawymi patologiami na styku hybryd z rzeczywistością. I dlaczego to jest problem społeczny mimo, że nazywa się go łekonomicznym?

Obecnie stosowane rozwiązanie społeczne (którego epickim skutkiem są hopsztyliony w derywatach) jest ostatnim jakie skutkowało współpracą. Jest to rozwiązanie feudalne. Tak, żyjemy w feudalizmie, ponieważ jest to ostatnia sprawna wersja systemu. Inne ustroje wykoleiły się właśnie na współpracy. Współpraca im nie wyszła. Feudalizm ma dość prostą metodę bilansowania kija i marchewki w celu wymuszania współpracy, ale skutkiem są derywaty nie do rozliczenia. Otóż jedyną przyczyną, dla której ktoś wysyła towar (dostarcza suwerenowi/–>piramida–>/królowi wojów, rycerzy, zboża, dziewic, tulipanów) jest to, że wielu innych dostarcza i w razie czego mogą przejąć zarówno wejście (posiadanie ziemi, fabryk, złóż, dostawców) jak i wyjście (odbiór zamówień do dalszego przetwarzania == konsumpcji). I to jest dobre rozwiązanie ponieważ działa, jak coś nie działa to jest zue. Warunkiem zachowania tej zdolności (centralnego planisty w korporze, która zamawia) jest to, że pod ciśnieniem kosztów wykupią upadające przedsiębiorstwo albo ono sobie upadnie. Oczywiście odbywa się to przymusem nazywanym manipulacjami rynkowymi (nie dostaniesz zamówień albo dostawcy sprzedadzą komuś kto więcej zapłaci i dla Ciebie braknie; względnie była to zbiorowa dostawa bęcków za niedowiezienie bęcków na rozkaz feudała – po to dostałeś środek produkcji czyli ziemię aby dowozić).

Warunkiem sprawowania władzy jest więc przewaga zasobów I/O planisty. Jak się robi za duży tłok wytwórców to rozdawane są tytuły (koncesje), od czasu do czasu wytwórcy sami sobie dołki kopią (aby ograniczyć własną populację bo ciasnota doskwiera) wymyślając certyfikację (też tytulatura, gildia jest tego dawniejszym przykładem). Łapówkarstwo (kickbacki) są więc oczywistością w takim rozwiązaniu. Warunkiem jest jednak, że pokrywa je ekspansywny zasobowo suweren. A jak odkryliśmy od czasu do czasu zajęty zostaje cały dostępny zasób (żyzne ziemie wokół rzeki) i trzeba coś wymyślić do tego czasu zjadając się wzajemnie we własnym sosie. Na rynku władza wygląda tak, że każdy przyobiecuje dostawy (kontrakty fwd) i suweren może twierdzić że ma. Kiedy zmieniają się okoliczności to suweren może postawić w wymagalność inny koszyk dostaw, ale zapewnia I/O. Buntownicy są gnębienie, słabi są gnębieni (bo zużywają I, a mają słabe O) i niezależnie od sposobu rozliczania wszystko się spina, tak długo, jak suma I>>O. Bunt jest w takim rozwiązaniu płonny, ponieważ wymagałby współpracy buntowników, a jedynym celem współpracy jest wytworzenie suwerena, co niczego nie zmienia wszystim-1 pobuntowanym. Było kilka podejść ustrojowych aby to zmienić i zawsze kończyło się tym samym rozwiązaniem.

Ponieważ można warstwowo zabezpieczyć (rączka rączkę myje) dysponowanie zasobami w przyszłości i ciągłość dostaw to powstają nam przyobiecania na przyobiecaniach, a że suma posiadana przez suwerena musi być wyższa od sumy posiadanej przez rządzonych to mamy odwróconą piramidę “co to niby w skarbcu ma być”. Globalizacja była przykładem takiej epickiej, odwróconej piramidy. Jeśli jednak zaczyna wypadać z rachunku podaż to skutki dla suwerena suwerenów (króla królów, cysorza czy innego uberbankstera) są zwielokrotniane przez piramidę. Aby temu zapobiec suweren uzurpuje sobie prawo do fałszowania stanu posiadania (bo kto mu zabroni?), ale prędzej czy później w dostawach pojawiają się nieciągłości. Tak zwane “chwilowe niedobory”. Świadczą one o braku zdolności suwerena do zapewnienia I. No a przecież cała władzuchna się na tym opiera. Nie ma I to strona podażowa ogranicza O (ciężko się ryje w ziemi głodnym górnikiem). W przypadku obecnej gospodarki poszło o to, że za dużo O szło w gwizdek.

Scenariusz jest zawsze taki sam – słabnący suweren zaczyna wymyślać dlaczego koń miałby ciągnąć wóz nie będąc karmionym, a później są obrady jak tu ciągnąć martwym koniem. Przyznanie jakoby się nie miało na konia wpływu, i z braku paszy niech sobie ten koń idzie na łąkę sam się nażreć nie jest możliwe. Wszak co to za suweren bez niewolników, suweren czego? Zamiast więc redukować władzę (rozdać wolnizny i zaszyć się w wieży z kości słoniowej mając dla wszystkich wyłącznie dobre słowo – tak zrobiły władze Rzymu i sobie funkcjonują do dziś) emitowane są kolejne odezwy jakoby warto było tyrać za frajer. Po jakimś czasie nie ma już nawet kto tych odezw czytać (też był głodny) i o danej strukturze się zapomina. Takiej dychawicy dostała na przykład skarbówka w Szwecji, utraciła zdolność do przypominania o swoim istnieniu w czasie kiedy by chciała coś wypić & zakąsić. Gospodarka radzi sobie bez niej żując trawę na łące i nie wysilając się nazbyt.

W takiej sytuacji okazuje się, że większość gównopracowników (administracja) nie jest koniem, który potrafi wykarmić się nawet puszczony na łąkę. Umie żreć wyłącznie ze żłoba i się nie schyli, prędzej z głodu padnie. Do żłoba Europy paszę (karmiącą przemyśl i przy okazji ciepeło w habitatach) byli przypadkiem Rosjanie. Wobec braku tej paszy ścięto produkcję przemysłową dwukrotnie. Ale inni dowożą paszę (paliwa) właśnie po to aby pozyskać produkty (akurat przemysłowe), a nie po to, żeby jaśniepanom z kontynentu wczasy czynić. Aparat siłowy nie wykazał się kilka lat temu przy teście uszczelniania granic na okoliczność zasłaniania dzioba przebrzydłym poddanym, czego dowodem anegdotycznym była nasz impreza międzynarodowa w czasie, gdy na podróżowanie trzeba było mieć ryzę glejtów. Obecnie niby są problemy z migrantami, ale też nie ma tego czym uszczelniać, a jeszcze dochodzą problemy wewnętrzne. W wyniku czego cały ten administracyjny zamtuz gnije produkując kolejne odezwy do ludu jak należy używać drabiny. Hajpują tym zombiaki, że mogą nakazać używania drabiny w jakiś sposób, a to że nie mogą dowieźć do sąsiada ammo to nie ma znaczenia, wystarczy że naobiecywali i propaganda to rozpowszechniła.

Rozwiązaniem tej sytuacji (rozliczanie ile kto ma) nie jest więc ukaz władzuchny, ponieważ ile by cyferek nie dopisali na rachunkach to i tak z tego żadnej paszy nie będzie (dlatego zamknięto huty, a bez tego nawet z drewna się mało zrobi – no chyba ognisko). W tej sytuacji mamy alternatywne systemy rozliczeń pomiędzy producentami (vide @gruby) akurat leżące w szufladzie i czekające, aż konieczność wymusi jakieś rozwiązanie i wtedy to będzie rozwiązanie jakiekolwiek. Bankstera też głupia nie jest (w końcu kręcą tym zamtuzem korzystając z obrotowych drzwi) i gromadzi metale na czas, kiedy pozostanie przyjąć do wiadomości, że te cashlessowe cyferki to nie jest nawet żart (ostatnio są problemiki z przelewami, najpierw pomiędzy państwami, a na dniach wyszło, że również w obrębie pojedynczych banków). Przywrócenia ostatniego sprawnego systemu będzie kilka. W konsekwencji dojdzie do gwałtownej już nie pauperyzacji wykształciuchów, ale agresywnej reedukacji aby pozyskać z nich jakąkolwiek przydatną robotę. Równocześnie dojdzie do prostowania struktury społecznej z kasowaniem abstraktów włącznie. I tutaj sobie wymieńmy czego można oczekiwać. Jakikolwiek wąsaty typ nie ogłosiłby się dyktatorem tego co będzie niby tysiącletnie to będzie musiał (dla utrzymania się przy życiu) zaadresować kilka problemików.

Rynek habitatów jest hybrydowy, niby jest tam jeszcze jakiś rynek, ale że ten rynek nie dowozi rozwiązania (czyli habitatów) to suweren zabierze I. Czyli pozabiera lokale abstraktom. Coś takiego jak reformacja. I rozda poddanym (oczywiście w kolejności dziobania). To że na jakiś czas zawali to rynek podażowy ma małe znaczenie, ponieważ ten rynek nie rozwiązał problemu ciągle posysając dodruk na rozwiązywanie. Zapewne więc pozostanie przypisanie lokali do osób, wrzucenie do kosza pod nazwą “jubileusz” wszelkich zobowiązań wobec banków (wszak to sektor regulowany, więc dotowany, więc może sobie tam suweren zrobić co zechce) i skasowanie własności martwej ręki (może nie każdej, ale każdej nie dość silnej). Rygor wykonania tego manewru jest taki, że i tak masowo nie będą regulowane rozliczenia (bo jak już widzimy system bankowy robi belly up nawet w tym aspekcie). Czyli habitaty staną się instytucją, a nie częścią gry.

Z tego wynika, że system rozliczeń zostanie przejęty przez suwerena (cbdc niby jest jakimś rozwiązaniem, ale tym razem rozwiązanie będzie wyjątkowo liberalne, aby w ogóle z niego korzystać), ponieważ to suweren potrzebuje systemu rozliczeniowego, to że strona podażowa zrobi sobie kilka własnych, niezwiązanych z ryzykiem suwerena to osobna kwestia, na którą słaby suweren nie ma wpływu.

 

Co za tym idzie trzeba będzie zresetować cały ustój lewny, co i tak ma miejsce przy każdym imperatorze biorącym Europę za mordę. I zawsze wtedy występują rozwiązania lokalne na okres przejściowy, aby porządek każdy na swojej łące sam ogarnął, ponieważ inaczej porządku on sam miał nie będzie. Czekają nas więc lokalne milicje, czyli nic nowego – zawsze tak było. Ledwo połowa XX wieku byla odchyleniem od tego standardu, ale nie bez powodu gminy tworzą straże miejskie czy inne trygghetsvärdar. To już mamy i będzie śmieszniej.

Dystrybucja żywności i tak jest wysycona, więc zapędy aby tworzyć “państwowe sieci sklepów” już gdzieś się musiały czytelnikom obić o gałki oczne. Istnienie konkurencji na tych żyletkowych marżach powoduje jedynie, że są obszary bez dostępu do dystrybucji (pustynie spożywcze). Próbowano ten trik zastosować na aptekach no i wesołe były tego skutki. Ale przy regulowania I/O przez suwerena innych być nie może.

To samo czeka nas na mediach (i tak już to mamy, bo przecież nie występuje sytuacja, aby każdy każdemu mógł sprzedać prąd czy ciepłą wodę w kranie), tylko zostanie powiązane z przejęciem przez suwerena rozliczeń, co zapewne razem z czerwonymi na żywność trafi do puli rozrachunku “według potrzeb”, ponieważ ilość środków uprawniających do podjęcia żywności czy mediów jest albo wystarczająca, albo widły i pochodnie kiedy by ktoś przeszkadzał rozwiązać sobie problem we własnym zakresie.

I to samo odnośnie telekomunikacji.

Warto zwrócić uwagę, że każdy z tych rynków jest wysycony i nie ma tu jakiejkolwiek marżowości, więc są to obszary tak czy tak poddane administrowaniu, a nie przedsiębiorczości. Żyletkowe marże nikogo nie skuszą, rynek to można sobie mieć na peryferiach, gdzie jest jeszcze coś do zdobycia.

A ktoś to wszystko będzie musiał wykonywać. Więc czuję pismo nosem, że będą to nakazy pracy w magazynach, będzie tam zdrowa nadwyżka reedukowanych w ten sposób wykształciuchów spuszczonych z tych samych, odpiętych już od bezcelowego konkurowania sektorów. Co sprowadzi nas do konkurencji “ja nie chcę do rolnika w pole! ja umiem towar na półki wykładać!” gdyż dyplomem z gotowania na gazie czy innej europeistyki będzie można się załapać najwyżej na bohaterskie prostowanie rowów odpływowych wzdłuż drogi. Pod widelcem ma się rozumieć – przecież te lokalne, gminne milicje to nie są tworzone w wyniku objawień. Oczywiście w procesie ucierania tych oczywistości dojdzie to pewnych niesnasek i ubędzie problemów do pilnowania. Bo jeśli nie… to jest jeszcze kilka krain produkujących żelazo i one mogą poszerzyć terytoria, a niekoniecznie potrzebują tam problematycznej populacji.