Mainstream

Ponury los nekromantów

Tekst o gospodarce wysyconej firmami zombie. Jak do tego doszło i dlaczego wszystkim to pasowało.

Przedsiębiorstwa działające na wysyconym rynku, które nie mają opcji uzyskania większego rynku czy podniesienia marż (limit fizyczny) muszą opierać się na innych wskaźnikach niż przepływy przez kasę. Ponieważ homo sapiens zawsze tworzył takie formy działalności (są skutecznym sposobem radzenia sobie z podtrzymaniem wysycenia wysyconego rynku) to mamy pewną praktykę jak przebiegają kolejne etapy funkcjonowania takich rozwiązań.

Warunkiem zaistnienia takiego rozwiązania jest graniczna zdolność wykorzystania zasobu. Od razu rzucę kilka przykładów. Jeśli mamy uwspólnione pola to dlatego, że i tak nikt nie jest w stanie gospodarować (w danych warunkach technologicznych) na obszarze większym niż graniczny, bo mu czasu nie starczy. Jeśli więc liczba ludzi w proporcji do areału jest < 1 to rozgraniczanie co jest czyje (w rozumieniu pola, nie posadzonych roślin, one już są czyjeś, czyjąś ręką tam wsadzone) jest zbędnym działaniem, gdyż nikt nie posiada zdolności wykorzystania większego zasobu.

Kolejnym przykładem (nieco nowszym) jest edukacja. Żeby nie wiem jak na głowie uczeń stanął to do pięciu szkół na raz nie pójdzie. Z przyczyn obiektywnych. Kolejnym jest sieć elektroenergetyczna – ciężko jest w gospodarstwie domowym zużyć cały prąd jaki kablami da się dowieźć i przyczyną rozliczania zużycia w ogóle jest hybrydowy model korzystania z tej samej sieci, z której działają przedsiębiorstwa (to dla nich jest elektrownia, podłączenie domów to kwiatek do kożucha), i które to ponoszą prawdziwe koszty wytwarzania & utrzymania infrastruktury (od kopalni począwszy), a habitaty zwyczajowo są na ryczałcie. Kolejnym są chodniki, drogi (przecież dla transportu towarów, a nie pielgrzymek), i tak mogę jeszcze długo wymieniać.

Mamy świadomość, że uczeń nie wykorzysta usługi edukacyjnej > 1, a większość nie wykorzystuje jej w jakimkolwiek istotnym ułamku.

Przedsiębiorstwa zaś (zgodnie z logiką i powielonymi jej zapisami w szamańskim lewie) działają dla zysku. Tym się różnią od stowarzyszeń, partii politycznych czy kultów. O ile na rynku niedosyconym można sprzedać usługi (edukacyjne choćby) to na rynku wysyconym zdobycie klienta na “kształcenie” jest bezprzedmiotowe. Każdy już został zaopatrzony. Nie może więc takiego przedsiębiorstwa prowadzić przedsiębiorca nastawiony na zysk. A ponieważ z definicji przedsiębiorstwa wynika pojęcie przedsiębiorcy to oczywistością jest, iż zbiór przedsiębiorców bez nastawienia na zysk nie zawiera jakichkolwiek elementów. Czyli takich commons nie może prowadzić przedsiębiorstwa, a co za tym idzie – ktoś inny musi skoro to istnieje. I dlatego nazywamy to zazwyczaj instytucjami. Na przykład instytucja “wspólne”, “dobro wspólne”, “obrona kolektywna”. Kolektywne ataki jakoś się nie udają, ponieważ jest okazja do pobicia się o łupy co praktykowali rozbiorcy na każdym terytorium.

Skoro nie przedsiębiorca, i nie dla zysku to trzeba ustalić kto to prowadzi oraz w jaki sposób ocenić czy robi to dobrze. Kto robi lepiej, a kto gorzej. Tu znowu nas kłuje system hybrydowy, gdzie mieszamy gospodarkę funkcjonującą w celu zdobywania zasobów oraz długoterminowy aparat utrzymania ruchu. Oczywiście, że można wyliczyć ile kosztuje wyprodukowanie ucznia, tylko że czas produkcji i ryzyka z tym związane są tak wysokie, że jedynym powodem aby to w ogóle rachować byłaby sytuacja niedosytu na rynku (powszechnego deficytu wykształciuchów). Tak samo można kalkulować ile jest warte powietrze czy woda (też commons). Są to długie łańcuchy wartości wzajemnie wpływające na kolejne zmienne, nie żeby tego się nie dało ująć w jakiś koszmarek do excella, ale wynik i tak niczemu nie służy. Niezależnie jaka by ta liczba była nikt jej nie pokryje przy dostawie, jeśli dostawy są wysycone.

Ponieważ nie można ocenić w jakimś wspólnym mianowniku (rentowność) to wchodzą specjaliści od kręcenia ozorem. Zostają więc nam przywódcy kultu i politycy. Ostatnio ciężko jedno od drugiego rozróżnić, bo w polityce dużo ideolo się porobiło, na szczęście nikt jeszcze nie prowadzi szkoleń dla sztabu, aby planując działania zbrojne uwzględniali emisję co2 oraz parytety w stratach (jeśli zginie więcej samców niż samic to mieliby niby złożyć samice w ofierze?). Być może wszystko przed nami.

Kręcenie ozorem opiera się na emocjach, kręciciele przekonują rozentuzjazmowane zastępy neurotypowych i mamy tego skutki w postaci “koniecznie musimy” przedsiębiorstw zombie. Prowadzonych przez polityków. W sytuacji kiedy jakiś przejął przedsiębiorstwo o rentowności żyletkowej bez możliwości zdobycia rynku (wysycony) to musi nawciskać ciemnej masie jakoby musieli do jego wspólnego dobra dokładać dobrej roboty. W każdym wypadku, na sam koniec dowiadujemy się, że otrzymujemy robotników niewartych swej strawy. Ponieważ tych wartych zabierają przedsiębiorstwa z marżami nieco wyższymi niż zerowe (wszak instytucja nie działa dla zysku? ale robotnik musi opłacić rachunki, które na zyski się składają? to skąd brać różnicę?).

W bardzo produktywnych gospodarkach (manna paliw kopalnych w funkcji silników na one) nadwyżka dobrej roboty była tak duża, iż udało się wysycić bardzo wiele rynków. I przesunąć bardzo wiele potrzeb z niedoboru w standard zaopatrzenia. Dysrupcja któregokolwiek z tych obszarów powoduje natychmiastowe zaburzenia w porządku społecznym. Jednocześnie wiele z tych sektorów ciągle pozostaje w domenie przedsiębiorstw. Rzućmy jakimiś przykładami od razu je kontrując “a co jeśli nie działa”.

Dystrybucję edukacji i energii ująłem wyżej, więc nie ma co robić z tego wierszówki.

Dystrybucja żywności – kiedy ostatnio widzieliście niedobór? Jaki jest więc sens utrzymywania przedsiębiorstw “konkurujących” o wysycony rynek “po ile dzisiaj mamy kurczaka” i “kup więcej niż zeżresz to dostaniesz jeszcze więcej niż zeżreć jesteś w stanie”. Do tego stopnia, że praktycznie zanikły instytucje pomocy społecznej dystrybuujące żywność, ponieważ realizacja kartki “sprzedaj typowi żarcie, a my zapłacimy” w postaci jakiegoś foodstampu jest dużo sprawniejsza (kontekst nakładu pracy). Oczywiście ceną za to są niskie płace w produkcji żywności, do tego stopnia, że nie ma zainteresowanych do pracy przy wydobyciu owoców z sadów. To że udało się zmechanizować wydobycie ziarna i bylin powoduje, że można jako tako koncentrować żyletkowe marże znajdując jeszcze rolnika, który dowiezie. Rozwiązanie odniosło taki sukces, że nie ma chętnych go kontynuować, a nekromanci zaczęli wysysać z gospodarki siły życiowe aby dotacjami podtrzymać jakiekolwiek dostawy. Podanie o dotacje nie jest przecież niczym innym, niż uprzejmą prośbą wobec nekromanty, aby komuś odebrał siły życiowe i jak już się nażre rzucił też nam bo “siejem & orzem”.

Dystrybucja usług telekomunikacyjnych – tutaj samo się uprzytomniło, gdyż koszt naliczania względem kosztu dowiezienia usługi był tak wysoki, że zaczęto oferować “pakiety”. Wobec pozornej cyfryzacji stało się to o tyle śmieszne (szczególnie w krainach Północy, gdzie popełniono zdecydowany krok nad przepaścią), że wystarczy iż każde wykolejenie się z łańcucha (wskazywałem takie pętle w poprzednich tekstach, nie masz A bo nie masz B, uzyskasz B jak będziesz miał A) przekierowuje instytucje do obsługi wyjątków, których instytucja nie obsługuje, ponieważ o nich nie wie. Biegunka twórcza usług do usług jest tak wesoła, że można “przypadkowo” (oczywiście że to przypadeczek, a nie czyjaś zua wola) utknąć na dekadę z zarejestrowanym przedsiębiorstwem w biurokratycznym limbo i nikt o nic nie zapyta, ani o deklaracje, ani o podatki. A jak już coś się odjaniepawli to sami zamiotą pod dywan jako własne przeoczenie. Ale w mniejszych państwach ludzie poszli po rozum do głowy, że nawet utrzymywanie tego rozrachunku jest zbędne i dostęp podstawowy może być opłacany z podatków. Co różnicuje ceny szerokiego dostępu dla przedsiębiorstw względem kosztów ponoszonych przez korzystanie usług przez statystycznego dwunoga do poziomu właściwego dla cen energii.

Dystrybucja transportu publicznego – gdzieniegdzie już się połapano, że cały ten cyrk z biletami jest droższy niż infrastruktura i operatorzy. Historia podobna jak w energetyce czy telekomach.

 

I tak mogę wymieniać większość otaczającej nas rzeczywistości, którą co młodsze pokolenia uznają za własność środowiska, a nie wykonywane przez kogoś usługi. Ma to bardzo istotną konsekwencję – pomyślcie, że takie usługi nie zostałyby dowiezione. Na tym opiera się kręceniem ozora przez nekromantów. Na przykład nie dowieziono by powszechnego szkolnictwa. Wzbudzana jest obawa, iż dwunogi nie naumiałyby się literek, a co za tym idzie nie mogłyby partycypować w funkcjach społecznych. Jak widzimy literek się uczą, ale nic z tego dalej nie wynika, ponieważ przy tej złożoności nie potrafią utrzymać systemów teleinformatycznych w ruchu, a w sadzie nie chcą zbierać owoców, ponieważ nie dostaną za to zadowalającej dotacji (czyli na połączeniu hybrydowym przedsiębiorstwo-dotacja od nekromanty). Tak samo jest z dostawami energii, lokalizacją względem dostępu do transportu (bo dzieci nie dojadą do szkoły, bo pracownicy do roboty etc). Narosło nam takich dotowanych absurdzików, ale to że zajmują się tym politycy i bawią w nekromantów to najmniejsze zmartwienie. Bo oni to tam sobie mogą wyssać podatników głównie tym, że wydrenują dodrukiem tezauryzujących waluty – licząc że to ta sama grupa. Kłopoty zaczęły się od tego, że nekromancją zaczęli się bawić przedsiębiorcy. Wszak mając marże (tym się zajmują z definicji) mogą sobie dotować coś co w ich opinii zwiększy im rynek/marże/volumen, czyli zasobów będzie więcej.

Ze względu na złożoność i coraz dłuższe procesy (jeśli proces produkcji oprogramowania zbliża się do czasu zorganizowania wydobycia minerałów to coś poszło nie tak) przyjęli stratę (na startupach) jako standard. Co wygenerowało całą masę kręcących ozorem specjalistów od obiecanek. Trwało to ponad dekadę i skończyło się epickimi “nie dowieźliśmy” z czego słynęły erp dla dużych sieci handlowych (choć zjawisko miało miejsce we wszystkim, gdzie złożoność przekraczała średni czas pracy na stanowisku, który ciągle spadał).

Jedyny problemik jaki to generuje, że dużo pracy idzie w gwizdek i powstają stanowiska gównopracy. Obecnie w gospodarce trudno znaleźć cokolwiek co nią nie jest.

A natura sobie z tym radzi zawsze w ten sam sposób^^

Gdyż w naturze (na miarę obecnej wiedzy) nie ma układów bezwzględnie statycznych, gdyż nie odkryliśmy na razie zjawiska “bezwzględnie”. Względnie statyczny może być układ pacmana poruszającego się po linii zjadanych kulek. Z jego układu odniesienia zawsze jest kulka na polu następnym i pustka na polu poprzednim. Tyle że liczba zjadaczy kulek rośnie, a nawet jeśli liczba kulek jest nieograniczona, to gęstość kulek owszem. Dlatego tworzymy takie instytucje – automaty statyczne. Aż zaprzęgną one całą dostępną pracę na podtrzymanie status quo. Kosztem niedowożenia wysiłku na obszary chwilowo nie wymagające tegoż. Kiedy zaś powstaje przymus dowiezienia to nikt już nie wie jak się to robi. Mamy epicki przykład z bieżączki.

Otóż Pacmana zaczął straszyć duszek Putuś. Pacman stwierdził, że nie będzie żarł kulek, bo duszek z tego korzysta. A w ramach zwiększania wysiłku obronnego na tę okoliczność Pacman obniży produkcję stali i wygasza piece. Przecież taki organizm pozostaje z miłosierdzia dobić, żeby się już nie męczył. Nekromanci co prawda ozorami mielą, ale skutków z tego nie ma żadnych, ponieważ nie ma w systemie jakiejkolwiek nadwyżki aby kogokolwiek zachęcić do wysiłku. Dodatkowo dezorganizacja dotacji (nekromanci nie dowieźli mocy wysysanej z podatnika) powoduje, że spada zdolność jej przekazywania w systemie. Wszak ciepło nie generuje się z niczego. A Chińczyk już nie daje się wysysać. Mamy więc system transportu, który nie ma czego wozić, co za tym idzie nie mamy operatorów transportu. W każdej branży ci, którzy “mieli nic nie mieć i być szczęśliwi” (tako rzekł Klaus Lichmaster) zrobili tang ping pod hasłem “a na co mi taka robota?”. W ciągu dwóch lat przeszliśmy z komuszyzmu – przychodzenie do roboty aby nie robić) do nieprzychodzenia do roboty wcale. Są jeszcze gdzieniegdzie ostoje dotowanego brandzlowania (IT), ale są błyskawicznie wygaszane, odkąd stopy procentowe zaczęły przybierać różnicować się od zera (czytelnicy oczywiście rozumieją żarcik, że skoro jest to wskaźnik wysokości stóp procentowych, to z tego samego powodu co odległość przyjmuje on jedynie wartości R+; bredzenie jakoby wysokości mogłyby być ujemne przystawał jedynie pacjentom z łekonomii) i zaistniała potrzeba rozliczania się nie tylko w ramach instytucji, ale też dostawcy roboty do nich zaczęli wspominać, że istnieje coś takiego jak koszty przeżycia.

Całe wywoływanie duchów “pożyczania z przyszłości” szlag trafił kiedy dotarliśmy do tej przyszłości. Nie tylko trzeba oddać, trzeba też realizować wiele innych zadań. Nie oprócz, bo nie ma żadnej nadwyżki wykwalifikowanych pracowników, ale zamiast. Zamiast podtrzymania minionego absurdu instytucji gwarantowanych.

I na cóż nam wtedy nekromanci? Co począć z politykami, którzy udają w instytucjach przedsiębiorców, ale zamiast wynik minus koszt uparcie wpisują dotacja minus koszt? Skoro zapłaty w postaci drukowanej dotacji nikt po urojonej cenie przyjąć nie chce?