Mainstream

Smarkaty i starość przedsiębiorcy

Odcinek przygodowy (hagiografii smarkatego ciąg dalszy, bo z tygodnia na tydzień coraz większe smoki ulegają), nieco donosów co się wyprawia w strukturach przemysłowych na zasysaniu, oraz trochę zrzędzenia o starości. Do ostatniej części zostanie przywołana postać fikcyjna “starego przedsiębiorcy”, ale pewnie ktoś się połapie.

Czytelnicy zapewne zauważyli, że różne procesy, jakie opisywałem przez lata miały co prawda miejsce, ale zaskoczyły mnie skalą i tempem. Nie wiedziałem że jest tak źle. Robiłem sobie żarty, że “teraz to już widelec na ulice wyprowadzą aby ograniczyć konsumpcję”, ale nie spodziałem się, że na prawie całym świecie władzuchnie lud tak na dojadł, że każą mu mordy paskudne zasłaniać. Na Północy był wyjątek – Svensony z wytęsknieniem wyczekiwały końca zaleceń aby utrzymywać dwa metry dystansu aby powrócić do swoich naturalnych dziesięciu metrów.

Tydzień temu bredziłem, jakoby wierchuszki zaczęły brać HR za schaby, dlaczego nie dowożą, a kosztują. A to już. Przynajmniej w dwóch firmach ceo zabrali całą dokumentację rekrutacji do wglądu i sami sobie zaczęli dzwonić. Bo im się pod stołkami paliło, że raporty jakoby “nie możemy dowieźć bo nie ma kim” tym razem nie przejdą, ponieważ zamówienia nie brzmią “złóżcie nam ofertę jak tanio to zrobicie” tylko “rozkaz wykonania – podatnik płaci; rygor – jak nie dowieziecie to widelec wymieni stołki w całym pionie”. Oczywiście zrobili to po golfie z tymi, którym stołki już zabrano. Wymieniono się kontaktami, nazwiskami, informacjami co poszło nie tak – wszystkie odruchy stadne na okoliczność zagrożenia.

Nadmienię, że ta grupa bawiła się do tej pory w kto kogo zbankrutuje & zabierze mu klientów. Później okazało się, że klientów mnóstwo, ale rentowności nie ma. To dość spora piramida, którą wielokrotnie opisywałem, że są niby jakieś korpory, pod nimi biura projektowe, pod nimi MiŚie wykonujące robotę, ale ze względu na narzuty podpiętej piramidy biurwy publicznej & prywatnej na sam dół docierało przez te oporniki tak mało zasilania, że MiŚie poszły na hiberny czekać kiedy mrozy puszczą. No i robić nie ma komu. Jednocześnie HR dalej postępował starym algorytmem “najtaniej” i dowoził wykonawców, którzy byli tak tani, że nie potrafili wykonać. Cięcia na edukacji z ostatnich dekad odbijają się czkawką.

Smarkaty zrobił w tej kwestii rozeznanie. Wypytywał pracowników w przemyśle gdzie są ich dzieci, wnuki, a ostatnio nawet prawnuki (taka jest średnia wieku w produkcji specjalistycznej, że można pytać). Zarówno tubylców czystych bez mydła jak i takich z importu pierwszego & kolejnych. Okazało się, że od kilku pokoleń przenoszona jest pamięć historyczna, iż to jest ślepa uliczka, a co za tym idzie kolejne pokolenia w tę sprawdzoną odnogę labiryntu już nie szły.

Zeznał jakoby u tubylców pojęcie dzieci/wnuki/prawnuki jest ciągiem zbieżnym do zera. Wymierają. Jeśli jest tam odchylenie, to marginalne. W przypadku imigrantów czystych z mydłem (imigracja grecka, wczesna bałkańska, czyli blade twarze) sytuacja jest dokładnie taka jak z Algierczykami we Francji. Ściągnięto imigranta bo był tani, w tamtych czasach fabryki pracownikom stawiały całe osiedla domków, ale wszyscy się szybko połapali, że z powodu tej imigracji płace na dole stoją w miejscu, a zyski na górze rosną. Czyli imigracja jest wroga nie tylko tubylcom, ale i szkodliwa dla samych złapanych w siatkę za paczkę fajek. W kolejnym pokoleniu zarówno tubylcy jak i potomkowie imigrantów już tych zawodów produkcji na eksport nie badali. A nic innego nie można było zaoferować, więc ściągnięto więcej imigrantów za paczkę fajek, ale tym razem domków nikt nie budował. Było z tego nieco problemów, ale że jeszcze działało to mieliśmy trzecią transzę ostatnio “hercliś wilki kommen”. Wilki przyjechały i zaczęło się palić. Do tego czasu zaginęły kwalifikacje, produkcja zaczęła zanikać, sprawę poratowali Chińczycy, a na miejscu zaczęto ostatnimi dziadkami z dużym expem robić bardzo zaawansowane produkty jednostkowe i w krótkich seriach. To że nie było kogo uczyć (nikt przytomny nie pójdzie do roboty, gdzie wie iż płaca startowa pod psem i się to nie zmieni) skutkuje żartami do jakich zaraz dojdziemy. Oczywiście wróciły wszelkie średniowieczne nawyki jakie opisywałem – warsztat i praktyka przekazywana z dziada pradziada, gildie i rozstrzał kwalifikacji pomiędzy “umiem z domu” i partaczami “mam wyższe z udawania że umiem” / “na kurs mnie łapanka z pośredniaka wysłała”.

I już strona wierszówki zleciała. Do pierwszego brzegu.

W poprzednim odcinku było posyłanie młodego na praktykę do przedsiębiorstwa gdzie dłubie się pod olej, gaz, uboty i podobne głupoty. Odwiedziłem go w tym domu starców, popatrzyłem, podpowiedziałem co i jak. Oczywiście odpowiedzialnego za praktykantów nie było z powodu absencji przekraczającej 50% (co nikogo nie dziwi przy średniej wieku przekraczającej emerytalny) więc społeczność ogarnęła młodemu zajęcia, również takie, do których behapowiec miał kilka uwag, że mu głowę urwą jak coś się stanie. Na koniec stawiła się ze szkoły (jak to przetłumaczyć?) “od ścieżek kariery” – takie stanowisko, które kieruje dzieciaki do kolejnych szkół, pracy i tak dalej (linki dla wnikających:

https://www.skolverket.se/for-dig-som-…/studie–och-yrkesvagledare

https://sv.wikipedia.org/wiki/Studie-_och_yrkesv%C3%A4gledare

https://en.wikipedia.org/wiki/School_counselor

), od planowania do czego się typ przyda. O tyle dziwne, że zazwyczaj się nie stawia, bo opinie przychodzą mailem, ale najwidoczniej jakaś mocarna ręka chwyciła telefon i wyprawiła w plener. Czternastolatkowi zaproponowano pracę, od razu, a syo (tej od kierowania uczniów) przykazano, że typ ma trafić do gimnazjum technicznego (aby formalnościom stało się za dość) i oni to sobie dalej z koledżem załatwią (mają z tą szkołą umowę o łapaniu w siatkę, tylko nie ma czego łapać). I biorą go tak jak stoi. Jedyna przeszkoda to wiek, więc poczekają. Wskazali że nigdy takiego zwierzęcia nie widzieli. A syo wskazała, że nigdy nie dostała takiej opinii z praktyk.

Proszę chwilę zastanowić się nad absurdalnością sytuacji – kraj mocno uprzemysłowiony, a głód na wykwalifikowanego pracownika jest taki, że poważne przedsiębiorstwo składa propozycje smarkaczowi mimo, że jest to przedsiębiorstwo tak poważne, że w zasadzie nie można się do niego dostać. Wynika to z prozaicznego faktu, że suma kwalifikacji jaka jest wymagana aby zacząć (próg wejścia) jest nie do zdobycia w szkołach (jakby była, to nie mieliby tam dogorywających boomerów, tylko normalny rozkład wieku). No i miałem cały weekend dyskusji z młodym, bo maglował mnie z tego co tam robił. Musiałem mu objaśnić złożoności. Absurd polega na tym, że dostają smarkacza, który już umie spawać w trzech, podstawowych metodach, ogarnia rysunek, ogarnia projektowanie (zatargał lapka z projektami w solidzie żeby pokazać), ogarnia programowanie (skoro więc napatrzył się jak i co tym robić to teraz ncviewer zaczyna mieć sens), wie do czego jest czarna książeczka na każdym stanowisku ( https://campusbokhandeln.se/b/9789147115419/verkstadshandboken

) i zeznał, że ma w domu, obróbkę plastyczną i umie to wszystko dodać. A nie mogą dostać takiego dorosłego po teoretycznie technicznym koledżu. To co poszło z edukacją nie tak, skoro przeprowadziłem dowód wprost, że da się?

Dlatego nazwałem to hagiografią, bo jako skromny kronikarz jestem oczywiście dumny, że tak do przygód uzbroiłem i smarkaty ulokowany w świecie przed terminem. Skoro pierwsze smoki pokonane, to pozostałe zmartwienia już jego (księżniczki). Na szczęście to zmartwienie nie jest już moje, a łun sam będzie się głowił nad wzorcem, że skoro szanowna rodzicielka jest starsza i wyższa ode mnie (no jemu się tak trafiło, rodzeństwu w innych kombinacjach) to czy też tak trzeba.

Byłem więc maglowany cały weekend o szczegóły co tam produkowali i dlaczego tak, i dlaczego przyszło złe, i dlaczego musieli poprawiać, i dlaczego nie zrobią sobie sami na miejscu dobrze. Mieli taki zestaw grubościennych rurek fi pół metra l 12 z kołnierzami, i te kołnierze były pochylone a to 6, a to 8 mm, a to przesunięte od osi. Wrzucili na tokarkę i doprowadzili do oczekiwań. Wnikał jak to się stało, że nie przyszły dobre (wszak mają się składać czołami, więc musieli je stoczyć po czole)? Oczywiście zaproponowałem, żeby sam zrobił dobre, to się dowie co może pójść nie tak. Przerobiliśmy cały proces jak się z huty przez tłocznię (grubościenne) to robi, jakie są odchylenia, czy rury na pewno są okrągłe, oraz jak bardzo, i dlaczego rzeczywistość różni się cada co skutkuje wpisywaniem tolerancji, jak bardzo te różnice są do przyjęcia. Później przeszliśmy do cięcia (jak przeciąć rurkę żeby było prosto, i prosto względem czego) w toku przechodząc przez wszystkie głupie pomysły, które opisywałem jak można realizować (czy to na dużej tokarce, czy przez okno do frezarki na podparciu) uwzględniając, że przedsiębiorstwo które to wykonywało jest podwykonawcą dlatego, że takiej dużej tokarki jak oni nie mają na miejsce, więc nie mogą, i urżnęli dużą taśmówką, która by im do garażu nie weszła, przykleili i przysłali. Przeszliśmy czym to mierzyć i względem czego, po czym doszliśmy, że do zgromadzenia wszystkich narzędzi jakie sobie do tego uwzględniliśmy potrzebny był kombinat. Kombinat co prawda był i jeszcze w nim pracowałem, ale Kockums go zwinął i zostały garaże. Podliczyliśmy jakie kwalifikacje razem trzeba zebrać żeby działało i wyszło, że w okolicy nie będzie dość kapitału aby zintegrować taki bałagan karmiąc majstrów, dlatego takiego przedsiębiorstwa nie ma. Bo takie przedsiębiorstwo zdezorganizowałoby koszty życia wszystkim w okolicy, czego przykłady mamy w rejonach przemysłowych i dolinach apkowych.

Zaznaczył jednak, że da się i przeszliśmy jak była z nim robiona rura do ubota. Bo robili “rurki” do ubota też. Przebrnęliśmy przez procesy towarzyszące takiej rurce, wyszło dużo drożej, zrozumiał dlaczego musi kosztować. Przebrnęliśmy dlaczego kołnierze do rurek są wiercone dopiero na montażu, a nie na gotowo jak wcześniej widział (skoro oszczędziliśmy na montażu przy produkcji, tak że kołnierze są krzywo, to otwory na pewno nie będą pasować, skoro nawet po osi i po płaszczyznach się nie udało). Przebrnęliśmy jak bardzo nam porzuca przy spawaniu kołnierza, i do tego trzeba mieć kwalifikację oraz dołożyć roboty żeby nie porzucało, a jeszcze fajnie jakby robił to ktoś kto to wszystko wie, a przypadkiem brakuje. No i wróciliśmy do tej rurki od ubota, gdzie na osi do indeksowania jednak te otworki pasujące zrobiono. No i dlatego ubot musi kosztować, bo jak już tę rurkę sadzą do środka, i by nie pasowała, to przecież nie budowa, żeby tam tabun ludzi wszedł poprawiać i bałagan robić. Do tego reżim terminów ile ubot może sobie parkować też jest pod widelcem, a platforma wiertnicza najwyżej sobie wpisze przestój i księgowy zajęczy. W marynarce jakby mieli takie coś wpisać to musieliby znaleźć i obsobaczyć winnych.

Przebrnęliśmy przez ustawianie maszyn, podejrzliwie patrzył kiedy mu objaśniałem jak omijany jest behap pytając skąd wiem (wszędzie mamy dorobione klucze bezpieczeństwa do maszyn i żadne panic buttony nam niestraszne bo ciężka cegła na nich leży) po czym dotarliśmy do zdjęć z praktyk, gdzie tłumaczyłem o co chodzi z narzędziami, które do czego, gdzie się podpina w tokarce napędzane narzędzia i podobne detale. Bo trochę mu się pogmatwało czym różni się tokarka z napędzanymi narzędziami od frezarki z uchwytem do indeksowania, i że chodzi o moc na narzędziach względem podstawowego zadania tej czy innej maszyny, po to mieli tych maszyn tak dużo, różnych. Przebrnęliśmy przez tokarki karuzelowe, którymi się tam bawił, wytaczarki i co do czego, oraz dlaczego jest tak skonstruowane. Odchylenia, stopnie swobody, rozmiar maszyny względem detalu i tych stopni swobody. Układy napędowe, łożyska i przeszliśmy do głupich pytań z fizyki.

Głupich i winę YT. Naogląda się smarkate i bredzi. Zaczęło się od niewinnego “gdyby sol zniknęło to kiedy planety polecą”. Jest to pytanie o zachowanie momentu pędu w układach odniesienia. Więc zaczęłam od rozbierania, co to znaczy, że zniknęło, a moment pędu gdzie? Też zniknął? Nie widzieliśmy takiego zwierzęcia. Zaproponowałem, że wiemy iż masa może zmienić odległość (od drugiej masy) do nieskończoności w wyniku czego oddziaływanie 1/l^p zrobi swoje, więc w nieskończoności będzie tak bliskie zeru, że jedynie Matematyk się przyczepi, że jednak niezerowe. Przebrnęliśmy przez oddziaływania (dlaczego te z +i- się równoważą na małych odległościach będąc 19-20 rzędów silniejsze od grawitacyjnych), i że na razie ujemnej masy nie zaobserwowano poza wyliczeniami pojazdów (negative mass, czyli pojazd jest za ciężki i wrzucamy mu ujemną masę, jako listę do wypełniania w planie odchudzania). Zaproponowałem, żeby uwzględnił w układzie odniesienia iż sol lata wokół jakiejś innej masy, i te wzajemnie też wokół siebie, i że te układy odniesienia też wpływają na planety proporcjonalnie do 1/l^p. I wtedy możemy oceniać względem czego moment pędu zostanie zachowany, kiedy oddalając nasze ugięcie toru będzie zbliżać się do stycznej z łukiem.

Następnie wskazałem, aby od każdego punktu układu odsunąć sol w kierunku jaki nie istnieje, co byłoby równoważne ze spadkiem jego masy. Czyli pokrętło zmieniające odległość równoważne zmianie masy, i wtedy sobie dojdziemy jak się zachowają w takiej sytuacji pozostali zamieszani w układ odniesienia kiedy odległość wzrośnie do nieskończoności co oznacza tyle, że masa wpływająca na układ spadnie prawie do zera. I doszliśmy do kwestii jak szybko wolno kręcić pokrętłem, bo oddziaływania przenoszone są (na ile to sobie wyobrażamy) w postaci falowej, więc się nam fale wypłaszczą, no i sol zniknie za horyzontem w kierunku jakiego nie ma. Ponieważ wszystko musi pozostać zgodne z lewami fiszyki, to konsekwencje kręcenia pokrętłem spowodują… i tu pognałem go doczytać o innych oddziaływaniach niż 1/l^p czyli asymptotycznych (gdzie siła jest proporcjonalna do odległości, a nie odwrotnie proporcjonalna) i wrócił z wnioskiem, że kręcenie pokrętłem wymaga dostarczenia czegoś, co po podliczeniu zupełnie nie zmieni układu, o ile nie wprowadzimy jakiś abstraktów ujemnej masy, energii czy urojonego pędu. No i dlatego cały eksperyment myślowy jest głupi. Po czym doszliśmy, że tak na poważnie to nie wiemy z jaką prędkością rozchodzi się oddziaływanie grawitacyjnie, a jakby rozchodziło się inaczej to i tak byśmy się o tym nie dowidzieli, więc z grzeczności przyjmujemy że ze wskazaną prędkością (dla uproszczenia stałą, choć nie ma pewności, ponieważ dokładność zegarów i względność układów) w wystarczająco dobrym przybliżeniu. Po czym siedliśmy do dobierania wzorków pod symulację tego na liczydle. Z czego wniosek prosty, że dopasowujemy wzajemne zależności wzorków, aż pasuje do rzeczywistości wystarczająco, a później szukamy dziury w całym aby dopasować jeszcze lepiej. Co nie jest rzeczywistością, tylko jej opisem, jednym z wielu i stosujemy do rozwiązań technicznych ten, który jest wystarczający, a do tego prosty na tyle by dało się go zastosować takimi ludzikami jakie są, a nie jakie sobie uroimy.

I tak wróciliśmy do tematów już ogarniętych, czyli dystrybucji ciepła i ciśnienia przy kącie natarcia dla wybranej prędkości ruchu noża wokół osi i postępowego osi. Z czego nam wyszło jakie naciski na łożyska z drugiej strony musimy rozpatrzeć, bo skoro dla masy sol mieliśmy równoważną reakcję to i w osi momentu siły nie wyjmiemy, a jakiś element trzeba nim obciążyć, będą tego skutki i co jakiś czas trzeba dany element wymienić. Zapełniliśmy wzorkami, proporcjami i kreskówkami układów odniesienia kilka kartek do karmienia kosza.

Syo wydał rozkaz, że smarkaty ma iść na dni otwarte do gimnazjum. Bo to niby sami mają sobie ogarnąć do jakiej szkoły idą. To że drugim i trzecim kanałem idą rozkazy nie zmienia kwestii, że smarkateria ma sobie tę szkołę niby wybrać. Więc będę musiał podreptać z młodym do technikum i ustalić tam co i jak. Oczywiście nauczyciele z odpowiednich kierunków mnie tam znają z różnych fabryk w okolicy (kiedy dowożą nałapanych w siatkę), a co starsi to jeszcze ze szkoły. Bo dalsza wyprawa oznacza, że młody ma skończyć zarówno kierunek praktyczny jak i ogólny do wyprawy na inżynierię, a program szkoły przewiduje to wyłącznie w przypadku, kiedy ktoś umie liczyć i ma pozaliczane zajęcia zanim się pojawi, bo inaczej nie wyrobi się w programie. Ponieważ i tak nikt nie wyrabia się w programie to przypadki takie mają raz na kilka lat do odłowienia przez okoliczne przedsiębiorstwa. Jednak odławiane jest zero, ponieważ wszystkie dzieciaki, które tak robią… są z przedsiębiorstw rodzinnych i jak pisałem w innych tekstach idą tam tylko po papierek. Taki kwiatek do kożucha. Bo jak w omawianym przypadku – przedmiot machiny edukacyjnej przychodzi już wyedukowany i jedynie przeszkody formalne (data urodzenia) zmuszają do oczekiwania, aż będzie można go na legalu wpuścić do roboty. W takich przypadkach w szkole odbywa się indywidualne nauczanie już do stanowisk, które będzie obsługiwał w przedsiębiorstwie, które na typa czeka. I pilnuje żeby na pewno wszystko szło w dobrym kierunku coraz częściej biorąc go ze szkoły na “praktyki”. Sprawdzając czy jakość w szkole jest dowożona. Oczywiście mówimy o kierunkach zawodowych (projektowanie cad, programowanie cam, programowanie z palca, obsług maszyn, rozumienie dokumentacji (rysunek), spawanie, spawalnictwo, materiałoznawstwo, programowanie inne). Kierunki ogólne szkoła musi sobie ogarnąć sama, ale tego już w firmie nikt weryfikował nie będzie, to jest potrzebne do zebrania dalszej makulatury, żeby w “karierze” ładnie wyglądało. Co ma znaczenie wyłącznie na początku.

#przypadki starych przedsiębiorców

Często omawiany temat ze starymi ceo. Nie ma ich zbyt wielu ponieważ… większość ich kolegów popadła w patologie. W różnym wieku różnie. Zazwyczaj są to obrotni sprzedawcy, negocjatorzy, lewnicy czy administratorzy. Najczęściej wszystko w jednym. W młodszym wieku popadają w asystentki, później, kiedy już takiego ciśnienia nie ma w używki, a nawet hazard. Sito przetrwania. Dlatego jest ich mało na samym końcu. Droga zawsze jest taka sama – parcie na rozwój, grzech chciwości. Tyle że wcześniej nie było to problemem – średnia oczekiwana długość nie dawała dość czasu aby w patologie popaść. Od kilku pokoleń jednak pozwala – od dobrobytu.

Wyobraźcie sobie typa, który w życiu osiągnął sukces. Wie jak się to robi. Wychował smarkaterię, zbudował przedsiębiorstwa, podbił część rynku i zajął na nim pozycję wystarczającą. Nie braknie. I typ nie ma co ze sobą zrobić, a ponieważ całe życie spędził na obrotach “wincyj, wincyj” i udowodnił że potrafi nie potrafi wyjść z pętli udowadniania. Tymczasem nikt już nie ma wątpliwości, że dokonał swoich czynów. I kolejnemu pokoleniu potrzebny jest stary mentor, zdobywcą rynku już był. Już wszystko zbudował. Co z takim starym samcem alfa zrobić? Ród potrzebuje starego, przytomnego typa do rozstrzygania kwestii jakie im się dają we znaki. Dowiezienia struktur, organizacji, rozsądzenia problemów. Ale nie tego co robił – nie musi już niczego negocjować, niczego zdobywać i niczego zdobywać, ma zająć się wspieraniem swoich, rozdziałem sektorów względem kompetencji. Po to tę smarkaterię kształcił. Smarkateria już duża i sama sobie podbije. A stary alfa robił to całe życie i ciągnie wilka do lasu. Typ się źle czuje, że niczego ostatnio nie podbił, choć i tak miałoby to tak ujemny wkład netto jak Galia do Rzymu, bo Egipt zajęty. Typ się źle czuje i popada w patologie. Jedni mają kryzys i wymieniają model na młodszy, inni oddają się hazardowi, a jeszcze inni używkom (w naszym kręgu kulturowym po prostu piją). Kłopot z piciem jest taki, że jak się to robi regularnie, nawet w małych ilościach to (@Medicus by wyjaśnił farmakokinetykę) trochę słabiej się krew natlenia i trochę słabiej się móżdży. A później pije się trochę więcej i trochę częściej.

Tyle że smarkatej bandzie nie jest potrzebny alfa, który robi mikrozarządzanie każdym aspektem, a organizator, który pilnuje jedynie czy tabelki idą w dobrą stronę dla całej, sporej struktury. Nie musi się wybierać osobiście na każdy odcinek i prowadzić z rozwianym włosem natarcia na rynek. Ma tylko odebrać raport od młodzieży i przeanalizować co dałoby się następnym razem zrobić jeszcze lepiej, ale bez spiny, że pójdzie i sam zrobi. Tyle że typ całe życie sam właśnie to robił i wszystko wie lepiej, i najchętniej to sam by zrobił wszystko jeszcze raz. Od nowa. Tyle że jest na etapie, kiedy już wszystko jest zrobione.

Właśnie dlatego zajmuję się stawianiem cudzych przedsiębiorstw od nowa, lub przepychaniu etapu przez wzrosty na plateau wyników. Ponieważ za każdym razem zaczynam od zbliżonego etapu i kończę, kiedy warunki psychologiczne dalszego przywództwa przestają pasować do tego co mam w głowie. Ale to jest cudze i po prostu za każdym razem pcham coraz większą fabrykę coraz dalej wspierając początkowe etapy moim obwoźnym cyrkiem. A typ ma własne, a nie cudze i nie popchnie tego nigdzie dalej. Jest plateau, a łun zawsze robił wzrosty. Tu już nie ma żadnych wzrostów dalej. I co z takim zrobić? Się spatologizuje to żadnego z niego pożytku dla młodzieży. A jest im potrzebny robiąc co innego niż robił do tej pory. Bo etap ich wzrostu już zaliczył i dalej to oni sami już wiedzą jak żyć. Tak samo jak zaliczył etap rozwoju firmy i ona już się tam sama steruje.

Większość wtedy próbuje robić jeszcze większą, nie słyszymy o tych, którym się nie udało (chyba że spektakularnie poszli w bankruty, ale to są jednostkowe informacje, bo ściana jest zaliczana raz), a o tych którym się udało (nieliczne przypadki) że to jamochłony finansowe. Przydałoby się, aby taki alfa znalazł sobie jakieś hobby, ale… zapomniał jak się to robi. Więc pozostaje jedynie zaproponować wytwarzanie przedsiębiorstw obsługujących przedsiębiorstwa narybku. Czyli tę część, bez której nie działa, nie ma w niej wzrostów i nie ma marż. To zwyczajowe zadania przedsiębiorców w średnim wieku “rzeczy które muszą być zrobione”, ale że mieliśmy przez ostatnie naście pokoleń wzrosty (miały być do nieskończoności) to wyginęła praktyka “jak to się robi w wieku średnim”. Albo idzie w górę, albo inni wykopią z rynku. Wokół widać jednak, że epoka wzrostów bez końca jest przeszłością. Surowcowo nie ma już przestrzeni aby tak koncentrować kapitał.

Różnica pomiędzy technicznymi, a krawaciarzami jest jedynie taka, że techniczni nie dają rady robić swojego (techniczni szefowie przedsiębiorstw produkcyjnych) kiedy są już na ostatnich latach swojej oczekiwanej długości. Też wtedy popadają w patologie, ale zjawisko nie zdąży się upublicznić, ponieważ w sytuacji kiedy nie są już w stanie wziąć do ręki narzędzi i zrealizować kolejnego, głupiego pomysłu są w wieku, kiedy choroby wieku starczego gwarantują, że będą się gubić na własnej hali. Z kolei krawaciarze mają ten etap dekadę do dwóch wcześniej i z tego cały ambaras. To takie zmartwienia bez rozwiązania. Ponieważ jedyne co można zaproponować, to żeby typ zajął się czymś bardziej złożonym, a nie większym, a że się tym nie zajmował to w takim wieku ciężko będzie przekonać nawet jeśli sam chce. Bo zaraz zacznie skalować, rozwijać i organizować. Zamiast zająć się szczególikami samodzielnie, i sobie zrobić samemu.

Tymczasem kolejne pokolenie potrzebuje go przytomnego i trzeźwego, a nie starca z młodzieńczą fantazją, że on coś komuś udowodni. Już udowodnił, już wszyscy wiedzą że potrafi i nikt już nie wymaga od Niego aby się wykazywał w tym co potrafi. Oczywiście postać jest fikcyjna, a wszelkie podobieństwa są jedynie w głowie czytającego^^